Idea warta zabiegania

Pojawia się niespodziewanie rozbłyskując tysiącem promieni. Idea. W tej chwili, kiedy się rodzi w umyśle, jesteśmy wizjonerami. Przyszłość jawi nam się w jasno zdefiniowanych celach, które wiemy jak chcemy osiągnąć. Jednak jest to tylko chwila, te 5 sekund, przez które mamy szansę podjąć ryzyko zmiany. Nie jest to decyzja łatwa, bowiem łączy się z podjęciem wielu prób, wielu wyrzeczeń, które dopiero po czasie systematycznej i czasami ciężkiej pracy, będą przynosić satysfakcję i spełnienie. Niektórzy ludzie poprzez strach, brak motywacji lub wizji ogromu trudu jaki trzeba włożyć, gaszą tę iskrę zanim jeszcze ma szansę zabłysnąć pełnią blasku. Inni natomiast chwytają ową myśl, przyjmują ją bez kalkulacji, pozwalają jej dojrzewać, rozwijać się. Zapewne podobna iskra pojawiła się u Adama Komorowskiego (AK) około dwa i pół roku temu. Miała ona zapoczątkować przygodę, która zmieniła nie tylko jego życie, ale i życie wielu ludzi. Zazwyczaj wielkie rzeczy zaczynają się od małych kroków. I taki właśnie, wydawałoby się na tamten czas, mały krok postawił mój rozmówca, kiedy zdecydował się przebiec kilka kilometrów.

AK: Moje pierwsze kilka lat na Islandii wyglądało tak, że po pracy nie chciało mi się nic robić. Wydawało mi się, że po ciężkim dniu, najlepsze co mogę zrobić to usiąść na kanapie i oglądać telewizje. Co jakiś czas, co prawda, chodziłem na siłownię, ale czułem, że czegoś mi tam brakuje. Natomiast jak spróbowałem biegać to poczułem, że to jest to. Zaczęło się od tego, że za namową mojej ówczesnej żony, zapisaliśmy się na Reykjavikur Maraton i od tego momentu zacząłem regularnie biegać, zaczynając od krótkich dystansów, około 2-5 km. Reykjavikur Maraton to najsłynniejszy festiwal biegowy na Islandii, w którym biegnie kilka tysięcy osób. To był pierwszy raz, kiedy przebiegłem 10km. Ciężko było, ale już w trakcie tego biegu poczułem, że mi się to podoba i chcę więcej.

I wtedy zaczął w jego głowie pojawiać się pomysł, że chciałby pobiec dłuższe dystanse niż 10km. I to znacznie dłuższe.

 AK: Pamiętam jak w czasie tych 10 km zastanawiałem się: “jak oni to robią, że potrafią cztery razy tyle przebiec? Ja na pewno nie dałbym rady.” Jednak bieganie wyzwala ambicje na więcej. Inni biegacze dają mobilizację. Pomyślałem zatem, że jak oni potrafią tyle przebiec, może i ja spróbuję. I tak jak kiedyś mrzonką był dla mnie maraton, później 100 km było dla mnie czymś nieosiągalnym. Teraz już wiem, że jestem w stanie to zrobić.

Jednak Adam mówiąc, że chce przebiec 100km nie ma bynajmniej na myśli biegu po płaskiej, asfaltowej drodze. Wręcz przeciwnie. Myśli o biegu górskim. Jego zainteresowanie tego typu biegami zaczęło się niewinnie, od 25km.

 AK: Mój pierwszy bieg górski odbył się na wiosnę w Hafnarfjordur. Spodobało mi się to, chociaż muszę przyznać, że jak po 15km dobiegłem do Helgafell i spojrzałem na tę górę to stwierdziłem: “O rany! Tam trzeba wbiec!” Po skończeniu tego biegu od razu zapisałem się na Hengill Ultra, też na 25 km. Jednak jak poinformowałem znajomych o moich planach, wskoczyli mi na ambicję, że trzeba podnieść poprzeczkę. Zapisałem się więc na 50km. Na początku, muszę powiedzieć, że trochę mnie ogarnęła trwoga, że nie dam rady, ale stopniowo ten strach mijał. Stwierdziłem, że trzeba po prostu nauczyć się inaczej rozłożyć siły. I tak przebiegłem te 50km. Owszem, byłem zmęczony, ale mógłbym jeszcze trochę dołożyć. W ten sposób poznawałem swoje możliwości, co umożliwiało stopniowe zwiększanie dystansu.

Adam przebiegł Hengill Ultra na dystansie 50km w czasie 6h 8min 55s, co dało mu 8 miejsce w tej kategorii wśród wszystkich zawodników, a 6 wśród mężczyzn (!). Otwieram coraz szerzej oczy. W głowie mi się nie mieści jak można przebiec 50km jednego dnia, a już na pewno nie 80km, jak to miało miejsce podczas Janosika, w którym Adam brał udział w sierpniu tego roku.

AK: Takie długie biegi robi się krok po kroku. Nie widzi się całego dystansu, ale rozbija się go na małe etapy. W biegach górskich dużym bonusem są widoki. Czas leci, kilometry lecą, a ja biegnę, oczy tylko wychwytują krajobrazy, a po jakimś czasie patrzę na zegarek i okazuje się, że jestem już 20km dalej. Lubię to w bieganiu, że mogę się totalnie wyłączyć. W ten sposób można odsunąć problemy życia codziennego. Jak się wciągnę w taki dłuższy bieg, nie myślę o niczym, tylko podziwiam.

Pomimo tego, że brzmi to jakby nie wymagało żadnego wysiłku, jakby nie towarzyszyła temu żadna trudność, Adam szybko wyprowadza mnie z błędu.

AK: Zauważyłem, że w każdym biegu czy to jest 5, 10 czy więcej kilometrów, czy to jest trening czy też zawody, przez pierwsze dwa kilometry tylko się zastanawiam: “co ja tu właściwie robię? Po co ja się męczę? Ile jeszcze trzeba biec?” Te pierwsze dwa kilometry są dla mnie ciężkie raczej mentalnie niż fizycznie, bowiem towarzyszą mi myśli, które podważają sens tego co robię. Wśród biegaczy ultra i maratonów funkcjonuje pojęcie ściany. Jest to taki moment, że jest nagłe odcięcie prądu. Często ludzie schodzą z trasy albo bardzo zwalniają. Zdarzają się też omdlenia, zasłabnięcia. Ja miałem to na maratonie w Poznaniu, gdzie czułem się jakby ktoś beton zaczął wlewać mi w nogi i przez ostatnie kilometry musiałem bardzo walczyć ze sobą. Pomogło mi wtedy to, że biegłem dla Pawła – brata koleżanki z Zabieganych, który uległ ciężkiemu wypadkowi. Miałem takie myśli, że dla mnie jest to 3-4 godziny wysiłku, a on walczy każdego dnia o swoją sprawność. I wtedy to mi dawało siłę, nie pozwalało się zatrzymać. Taka intencja ciągnie do przodu.

Natomiast w biegach górskich zawsze pojawiają się momenty kryzysowe. Są one próbą charakteru, walki ze sobą. Moim zdaniem już samo ukończenie biegu ultra jest sukcesem.  W biegach ultra to jest cudowne, że dużo osób biegnie, żeby wygrać ze samym sobą, ze swoimi słabościami. Nieraz widuje zawodników, którzy kończą bieg na ostatnich pozycjach, ale są przeszczęśliwi, czasami nawet bardziej szczęśliwi, niż ci co wygrali. Pokonali bowiem swoje słabości i ten bieg ukończyli. Również dla mnie skończenie biegu na 80km było wielkim sukcesem.

image2
Medale zdobyte przez Adama. fot. Adam Komorowski

Jednak 80km wydaje się być jedynie preludium do dalszych wyzwań.

AK: Trzeba stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej, żeby bieganie nie spowszedniało. Mój brat zapytał mnie kiedyś: przebiegniesz 50km, później 100km, a co później? Nie wiem co. Wiem jedynie, że dopóki mi to sprawia radość, to będę biegać. Trasy biegów górskich są tak różnorodne, że to już jest frajda. W przyszłym roku w maju wybieram się do Chin na maraton po Wielkim Murze. Teraz zbieramy sponsorów na ten bieg. Bilety już są kupione. Jest to bieg dosyć ekstremalny, bowiem jest tam bardzo dużo schodów i masę wzniesień. To będzie maraton inny niż wszystkie. Poza tym w głowie mam jeszcze bieg Rzeźnika i Spartana. Ten drugi to jest bieg z przeszkodami. Również chcę złamać barierę 100km i zobaczyć jak to jest biec całą noc. Dopóki mi to sprawia przyjemność to będę to robić, ale tak, żeby nie stracić tego smaku.

Adama na takich biegach można rozpoznać bez problemu. Na każdym z nich jest ubrany w biało-czerwono-niebieską koszulkę z logiem grupy biegowej, którą założył, żeby zarażać innych ludzi pasją biegania.

AK: Kiedy zacząłem biegać, miałem plany, żeby startować pod banderą Running Połaniec. Jest to grupa biegowa z mojej rodzinnej miejscowości. Jeszcze wtedy pomysł, żeby ruszyć z taką inicjatywą na Islandii, nie powstał. Dopiero pięć miesięcy później, kiedy Karina zorganizowała spontaniczny bieg, w którym wzięło udział 8-9 osób, błysnęła mi myśl, żeby tu założyć grupę biegową. Najpierw zrobiłem grupę na Messengerze i od razu nazwałem ją Zabiegani Reykjavik. A skoro chcieliśmy zaistnieć to pasowałoby mieć coś swojego: swoje logo, swoje koszulki, swój bieg. Karina dała mi impuls, to był moment, praktycznie po tym biegu w głowie pojawił się taki wylew pomysłów, o których zacząłem głośno mówić i ludziom się to spodobało.

Teraz po półtora roku istnienia grupy, Zabiegani Reykjavik liczą ponad stu zabieganych członków.

AK: Grupa powstała, żeby wzajemnie się mobilizować. Są w niej różne osoby, te co biegają regularnie i takie co biegają tylko co jakiś czas. To nie jest najważniejsze, ile ktoś biega. Mi daje satysfakcję to, jak ta idea poderwie chociaż jedną osobę. Jestem wtedy przeszczęśliwy. Być może niektóre osoby potrzebowały tego impulsu co ja dostałem, podzieliłem się tym i to sprawia mi frajdę. I widzę, że grupa działa, ludzie się napędzają, sami sobie podnoszą poprzeczki, chcą więcej. Teraz lecimy dość dużą grupą w marcu na maraton do Barcelony. Wśród nich jest kilka osób, dla których 10km jakiś czas temu było szczytem możliwości, teraz robią półmaratony, a w marcu spróbują po raz pierwszy przebiec maraton. Z tego jestem bardzo dumny, że komuś za sprawą grupy Zabiegani Reykjavik, bieganie odmieniło życie. Czasami do tego stopnia, że ma więcej butów do biegania niż tych do użytku codziennego 🙂.

Jednak w grupie Zabiegani Reykjavik nie chodzi tylko o to, żeby biegać maratony, pobijać rekordy i mobilizować innych do biegania.

AK: Bieganie pomaga przejść przez ciężkie chwile w życiu. Nie pozwala popaść w depresję,  uciec w używki lub w stagnację. Jest lekiem. Pomaga przemyśleć, pogodzić się z niektórymi sprawami. Zanim powstała grupa, nikt z nas się praktycznie nie znał, a po czasie utworzył się między nami taki związek, że nawet za bardzo nie trzeba mówić o swoich problemach. Po prostu bieganie samo w sobie pomaga. I nie mówię tego bazując tylko na swoim przypadku, ale widzę to wśród ludzi w grupie. Każdy ma swoje większe lub też mniejsze zmartwienia i w momentach kiedy się spotykamy i biegamy, to te problemy schodząna inny plan. Utworzyły się nowe przyjaźnie, nowe relacje, można powiedzieć, że utworzyła się swego rodzaju grupy wsparcia.

Zakładając grupę Zabiegani Reykjavik Adam napisał coś na kształt manifestu, gdzie wyznaczył cele jakie chciałby osiągnąć. Pierwszym z nich było zarażenie ludzi pasją biegania, kolejnym zorganizowanie biegu na Islandii.

AK: Zacząłem szukać terminów, kiedy takie wydarzenie mogłoby się odbyć. W głowie pojawiła się data 11 listopada. Na początku to było bardziej w kwestii marzeń, ale jak napisałem na Faceboku, że chcę coś takiego zorganizować, zaczęło być to coraz bardziej realne. Zgłaszało się coraz więcej ludzi oferujących swoją pomoc. I tak to ruszyło niczym efekt śnieżniej kuli. Bieg ten organizowaliśmy wespół z Ambasadą RP, która to odniosła się do naszego pomysłu bardzo entuzjastycznie. Był to bowiem pierwszy taki bieg i zarazem setna rocznica odzyskania niepodległości. Była to bardzo znacząca data i ten pomysł chwycił.

45984817_552868931804856_9035904707318513664_n.jpg
Zabiegani podczas Biegu Niepodległości 2018. fot. Magdalena Mokrzan

Bieg Niepodległości 2018 okazał się być tak wielkim sukcesem. To jednak nie jest jedyne wydarzenie biegowe zorganizowane przez Zabieganych. W maju odbył się bieg charytatywny Biegniemy by pomóc. Był to wydarzenie szczególne, bowiem miało za zadanie wesprzeć podopiecznych fundacji. Fundacji stworzonej przez grupę Zabiegani Reykjavik.

56616272_2090580320990689_5549674955676844032_n.jpg
Baner promujący bieg Biegnijmy by pomóc zaprojektowany przez Aleksandrę Sawik.

AK: Ostatnim punktem mojego manifestu było stworzenie fundacji. Poza tym, że obiło mi się o uszy, że są fundacje, nie miałem żadnego doświadczenia z tym, jak taka fundacja działa. Był pomysł i potrzebowałem ludzi, którzy się na tym znają. W tamtym roku dowiedzieliśmy się z Facebooka, że w Hafnarfjordur jest organizowana akcja charytatywna Islandia podaje dłoń Bartusiowi. Bartuś to chłopiec z Polski, który nie miał ręki i to była zbiórka na protezę dla niego. I wtedy  postanowiliśmy się podłączyć jako świeżo powstała grupa Zabiegani Reykjavik. Było dobrowolne wpisowe, które zostało przekazane dla Bartusia. I dzięki tej akcji poznałem Sylwię, która ma wiedzę potrzebną do prowadzenia takiej fundacji. Znalazłem odpowiednią osobę i to co było poprzednio tylko pomysłem, w jednej chwili nabrało realnego kształtu. Sylwia wpadła na pomysł, żeby pomagać rodzinom, których dzieci są nieuleczalnie chore.Naszym planem nie jest jednorazowa pomoc, ale roczne stypendium. Działa to tak, że jest zbierana grupa 30 osób, my to nazywamy rodzicami na Islandii, którzy co miesiąc przez rok wpłacają 1500 ISK dla jednego dziecka. To jest niewiele dla darczyńców, ale daje pokaźną sumę dla rodziców naszych podopiecznych. Kolejnym założeniem jest to, że rodzice nie muszą się z nami rozliczać, nie mówimy na co rodzice mają przeznaczyć pieniądze, nie wymagamy dokumentów, faktur. Zdajemy sobie bowiem sprawę, że rodzice spędzają przy swoim dziecku 24h na dobę, to jest ciągła, ciężka praca. Cieszymy się jak ofiarowane pieniądze przyczynią się do zwiększenia energii rodziców do opieki nad dzieckiem. Naszą fundację tworzy formalnie pięć osób, ale wielu z Zabieganych wspomaga ich w mniejszy lub większy stopniu. Pomimo tego, że nasza fundacja jest stosunkowo mała i nie czerpie żadnych korzyści finansowych ze swojej działalności, w szczytowym momencie wspieraliśmy sześcioro dzieci w Polsce. Można powiedzieć, że jest to ogromy sukces.

***

Kiedy wracałam do domu po rozmowie z Adamem, przez całą drogę towarzyszyła mi zorza. Była tego dnia wyjątkowa. Wirowała nade mną i przyciągała mój wzrok swoim jaskrawym, zielonym blaskiem. Blaskiem, który odkąd przyjechałam na Islandię, zachwycał mnie za każdym razem jak go zobaczyłam. Jest w nim coś szlachetnego, a zarazem tajemniczego. Jednak tego dnia było inaczej. Blask zorzy został przyćmiony przez ideę, która pielęgnowana przez jednego człowieka, rozbłysła i miała szansę oczarować innych. I tak, krok po kroku, kilometr po kilometrze, niemożliwe stawało się realne, spełniały się marzenia, które bez tej iskry, wydawały się tylko nieosiągalną mrzonką. Dzięki Adamowi i ludziom, którzy pomagają mu w urzeczywistnianiu jego pomysłów, gotowych do działania pomimo trudu i przeciwności, wielu zyskało siłę do działania, umysł otwarty na nowe możliwości i serce gotowe do pomocy.

A co by się stało, jakby każdy z nas nie uciszał idei, pomysłów, marzeń, które zaiskrzą na tę krótką chwilę w naszych umysłach?


 

Przydatne linki:

W chwili pisania artykułu Paweł nadal walczy o sprawność. Kliknij TU, aby pomóc.

Dodaj komentarz